sobota, 11 marca 2017

Z BUDEK WIELGOLESKICH DO SOPOTU. ŚLADAMI MOJEJ PRAPRABABCI ANTONINY KOWALEWSKIEJ Z ZAWOLSKICH

Rok 1903 to czas pewnych zmian w życiu zarówno dwudziestodwuletniego Jana Kowalewskiego, syna Jakuba i Julianny z Królaków jak i dziewiętnastoletniej Antoniny z Zawolskich, córki Józefa i Anny z domu Trojanek. Od urodzenia mieszkają oni w niewielkich Budkach Wielgoleskich, nie wychylając nosa poza najbliższą okolicę. W tygodniu pomagają w pracach gospodarskich i domowych, każde z nich w swoich rodzinnych domostwach. Jan, wyuczony pracy na roli, pomaga ojcu co sił w rękach i nogach. Antonina, od najmłodszych lat przyuczana przez matkę do prac domowych, krząta się wokół obejścia. W niedziele obie rodziny zapewne uczestniczą w mszach świętych, jadąc ponad osiem kilometrów do kościoła parafialnego w Latowiczu (a może tylko modlą się we własnych domach przed świętym obrazkiem zawieszonym na ścianie nad rodzicielskim łóżkiem, a do kościoła udają się jedynie w czasie świąt kościelnych?). Być może jeżdżą do Latowicza, od czasu do czasu, także w dni targowe poczynić niezbędne zakupy i sprzedać to, co sami wytworzyli, aby zarobić kilka ówczesnych kopiejek. Jednak w dniu 1 lutego 1903 roku co nieco zmieniło się w ich zgrzebnym życiu. Założyli swoją własną, wspólną rodzinę i zaczęli gospodarować "na swoim" (raczej, zgodnie z tradycją, młoda mężatka sprowadziła się do rodzinnego domu swojego męża i mieszkali odtąd wspólnie z jego rodzicami pomagając w pracy na gospodarstwie). Najważniejszą sprawą w ówczesnym małżeństwie było posiadanie potomstwa i regułę tę bezzwłocznie wprowadzano w życie, starając się o jak najbardziej pokaźną gromadkę dzieci (co przy ówczesnej dużej śmiertelności nie jest niczym dziwnym, ani nie jest żadną fanaberią; dodatkowo, szczególnie na wsiach dzieci traktowane były jako niezbędna siła robocza - taka prawda). Faktem jest, że już po niecałych dziesięciu miesiącach małżonkom Janowi i Antoninie urodził się ich pierworodny. Jan musiał znaleźć sobie w tę późnojesienną, ponurą, dżdżystą i wietrzną sobotę 21 listopada (patrz: Kurier Warszawski - Dodatek Poranny, Nr 322 z 1903 roku, str. 2) jakąś pracę i zająć czymś myśli i ręce, bowiem podczas porodu mężczyźni nie mogli być obecni w domu. Być może Antosi pomagała w tych trudnych chwilach babka wiejska, która przyjmowała porody. W końcu o godzinie dziesiątej wieczorem malutkie dziecię pojawiło się na świecie. Obmyto je w ciepłej wodzie, zawinięto od stóp do głowy w powijaki, a już następnego dnia (a jakże, w niedzielę) wczesnym popołudniem zawieziono zawiniątko do kościoła w Latowiczu, aby je ochrzcić i nadać mu imię Bronisław. W podpisanym przez księdza proboszcza Józefa Raubę akcie chrztu nowego członka rodziny (akt nr 246/1903, par. św. Walentego i św. Trójcy Latowicz) zapisano, że Jan - ojciec dziecka jest gospodarzem z Budek Wielgoleskich. Towarzyszyli mu w tym dniu: Franciszek Sochacki, mający lat trzydzieści oraz Józef Zuchowicz, pięćdziesiąt lat mający, obaj także gospodarzyli w Budkach (nic mi jednak te nazwiska nie mówią). Ów Franciszek został ojcem chrzestnym małego Bronka, a na matkę chrzestną rodzice Jan i Antonina wybrali Mariannę Zawolską (być może to starsza o niespełna trzy lata siostra Antoniny? jej panieńskie nazwisko świadczyłoby, że nie wyszła jeszcze za mąż, a była najstarszą z córek Anny i Józefa Zawolskich; szkoda, że nie było zwyczaju zapisywania choćby wieku rodziców chrzestnych, wtedy miałabym pewność, czy dobrze myślę).
Na internetowej stronie biblioteki w Cegłowie (to pobliska do Latowicza miejscowość gminna położona niecałe dwadzieścia kilometrów na północ od niego) znalazłam ciekawy opis dotyczący tradycji i obyczajów rodzinnych okolic Cegłowa (można z pewnością rozciągnąć te zwyczaje także na inne okoliczne miejscowości). Nie było zatem w zwyczaju, tak jak to ma miejsce obecnie, wyprawiania wystawnych chrzcin nowonarodzonych dzieci, a to z uwagi na fakt, że odbywały się one czym prędzej po urodzeniu (śmiertelność dzieci była znaczna i starano się dokonać tego świętego sakramentu jak najszybciej, aby w razie zachorowania i śmierci małego dzieciątka jego duszyczka mogła zasilić grono aniołków, a nie błąkać się i płakać nie mogąc dostać się do raju), a także z uwagi na słabość matki w połogu, która nie była wówczas w stanie przygotować obfitego poczęstunku dla gości. Aby usprawiedliwić jakoś brak hucznie obchodzonych chrzcin, wśród ludności panowało przekonanie iż "chrzciny grane będzie dziecko opłakane". Natomiast nie poddawano w wątpliwość, że trzeba było koniecznie wypić za zdrowie chrześniaka, inaczej będzie mu tego zdrowia brakowało.
Dzieci były wychowywane twardą ręką, w poszanowaniu dla ojca i starszych członków rodziny. Od najmłodszych lat uczone były ciężkiej pracy i w dużej mierze zdane były tylko na siebie, jedynie od czasu do czasu doglądane przez starsze rodzeństwo, lub niezdatnego już do pracy, bo schorowanego starszego członka rodziny. Jednak do skończenia przez dziecko pierwszego roku życia właściwie nie odstępowane było ono przez matkę - w trakcie prac domowych dziecko było huśtane w kołysce, do prac w obejściu, czy na polu kobiety także zabierały niemowlęta zawijając je w bujbę / kolibę (rodzaj przenośnej kołyski zrobionej z kawałka płachty). Dzieci były długo karmione mlekiem matki, po czym od razu dostawały normalne jedzenie przygotowywane dla dorosłych. Mówiło się (i jest to w dużej mierze potwierdzone przez obecną naukę), że póki matka intensywnie karmi dziecko piersią, to nie zajdzie w kolejną ciążę. Jak było u Antosi? Wygląda na to, że sprawdziła się ta naturalna "antykoncepcja". Jeśli przyjmiemy, że mały Bronek karmiony był przez matkę przez około rok, to w okolicach sierpnia 1905 roku powinno pojawić się na świecie kolejne dziecko. I faktycznie tak było, bowiem co prawda nie w sierpniu, a w czerwcu (siedemnastego dnia tego miesiąca, o godzinie szesnastej, a była to ponownie sobota) urodziła się Bronkowi siostrzyczka Oleńka - moja prababcia (akt nr 31/1905, par. św. Walentego i św. Trójcy Latowicz). Została ochrzczona także, jak jej starszy brat, już nazajutrz, a sakramentu tego dokonał tym razem wikary latowickiej parafii ksiądz Tytus Kucharewicz. Do chrztu trzymała Oleńkę Marianna Zawolska (czyżby ta sama, która była chrzestną starszego Bronka?) oraz Stanisław Kowalewski (przychodzi mi do głowy jedynie młodszy brat ojca dziecka; o rodzie Kowalewskich szerzej będę pisać w późniejszych postach). Świadkami zgłoszenia narodzin Aleksandry byli: Wojciech Wiechetek ze wsi Redzyńskie oraz Feliks Mućka z Budek (nazwiska do tej pory nic mi nie mówiące).
Ponownie, oprócz samych suchych faktów, które mogę wyczytać z wyżej wspomnianego aktu, mnie interesuje wszystko to, co ponad ... czego w akcie nie ma, a można się dowiedzieć szperając w książkach, a także w zakamarkach internetu. Początek 1905 roku to czas niespokojny, związany z zamieszkami i strajkami w Królestwie Polskim, a te były pokłosiem rosyjskiej rewolucji. Nie przypuszczam, żeby wydarzenia, które miały miejsce w styczniu i lutym w większych przemysłowych miastach Kongresówki (Warszawa, Łódź, Sosnowiec, Dąbrowa Górnicza, Ostrowiec, Częstochowa, Radom, Kielce) bezpośrednio dotyczyły mieszkańców okolic Latowicza, w tym także rodziny Jana i Antoniny Kowalewskich, jednakże skutki tej rewolucji (był to szereg także pozytywnych zmian) musiały w jakimś stopniu także i ich dotknąć. Oprócz zmian związanych stricte z ruchem robotniczym i wywalczonych praw dla całej rzeszy pracowników (niestety krótkotrwałych i ciągle likwidowanych przez fabrykantów), w urzędach gminnych dopuszczono używanie języka polskiego (zakazanego przez carat wraz z upadkiem powstania styczniowego), który także powrócił do szkół - to musiało być zauważone nawet przez ludność wiejską Królestwa Polskiego. W Kurierze Narodowym, w jego numerze 46 z dnia 17 czerwca 1905 roku hasłem podanym tuż pod szpaltą tytułową było takie oto przesłanie: "Kochajcie Waszą mowę macierzystą, bo to wasz skarb najdroższy".
Niedziela, 18 czerwca 1905 roku (dzień chrzcin Aleksandry) była w kościele katolickim obchodzona nadzwyczaj uroczyście, a już na pewno w latowickiej parafii, bowiem było to święto ku czci św. Trójcy, a zatem patrona kościoła w Latowiczu. Ponadto mieszkańcy szykowali się już do obchodów Bożego Ciała, które miało miejsce w najbliższy czwartek. Był to zatem czas, dla części społeczności wychowanej w wierze katolickiej, niezwykle doniosły.
Kurier Narodowy (numer wspomniany powyżej, na stronie drugiej, szpalta trzecia) donosił także, że: "... Zielone Świątki, zwykle najliczniejszy z wiosennych odpustów na Jasnej Górze w roku bieżącym słabo dopisał, tak pod względem ilości pielgrzymów, jak pod względem handlowym; tylko na drobne przedmioty dewocyi był zwykły popyt. Ogólna bieda w kraju z powodu dwuletnich nieurodzajów i strajków jest przyczyną i miejscowej stagnacyi handlowej, a zmniejszona ilość pielgrzymów objaśnia się jeszcze bojaźnią przed nieporządkami, ponawiającymi się w większych miastach ...".
To tylko taka krótka prasówka, a ile można dowiedzieć się o zagadnieniach zaprzątających głowy ówczesnego społeczeństwa (przynajmniej jego części)?!
Wracam jednak do spraw, które Jana i Antoninę Kowalewskich - rodzinę włościan z mazowieckiej wsi, zajmowały zdecydowanie bardziej, niźli "gdzieś tam w świecie" próby zaprowadzenia porządków, czy wywalczenia praw robotniczych. Otóż, kolejny trzyletni okres wychowywania dwójki dzieci, czas ciężkiej pracy na roli i w gospodarstwie dawał im zarówno okresy utrapień i troski o zapewnienie podstawowego bytu rodzinie (jak to na wsi), ale także, z pewnością, były w ich życiu chwile nieco bardziej beztroskie, kiedy problemy schodziły na plan dalszy. Małżonkowie nie poprzestali oczywiście na dwójce dzieci, a kolejnym z nich był syn Wiktor urodzony w piątkowy poranek 21 sierpnia 1908 roku (akt nr 139/1908, par. św. Walentego i św. Trójcy Latowicz). Został on ochrzczony w najbliższą niedzielę, tak jak i starsze rodzeństwo, o godzinie czternastej, a jego rodzicami chrzestnymi byli: Ignacy Pielasa (będący także jednym ze świadków zgłoszenia narodzin, gospodarz z Budek) oraz Aleksandra Kowalewska (na chwilę obecną nie mam takiej osoby w drzewie, ale była ona zapewne spokrewniona bądź spowinowacona z Janem - ojcem Wiktora, Oleńki i najstarszego Bronka). Drugim ze świadków zgłoszenia narodzin Wiktora był Jan Stempiński (także gospodarz z Budek). Samego obrządku chrztu dokonał wikary kościoła parafialnego Józef Borensztedt (nazwisko odczytane wprost literalnie).
Równo trzy lata po narodzinach Wiktora (21 sierpnia 1911 roku, w poniedziałkowy późny wieczór) urodziła się druga córka Jana i Antoniny - Marianna (akt nr 176/1911, par. św. Walentego i św. Trójcy). W najbliższą niedzielę, bez zbędnej zwłoki, Mariannę ochrzcił sam proboszcz latowickiej parafii, ksiądz Józef Rauba. Do chrztu trzymał dziewczynkę Józef Bontruk (dwudziestoośmioletni gospodarz z Budek) oraz Franciszka Kowalska (cały czas zastanawiam się, czy Kowalewscy zamieszkujący parafię Latowicz są spokrewnieni z Kowalskimi, których w parafii jest, na przestrzeni lat, zdecydowanie więcej ... czy jest to jedynie zniekształcenie nazwiska i należy szukać dowodu na ich powiązania krwi, a może to jednak dwa różne rody?). Warto odnotować, że jednym ze świadków zgłaszających narodziny Marianny był Jan Zawolski, dwudziestoczteroletni, a jakże - gospodarz z Budek (to na pewno jeden z młodszych braci Antoniny - matki dziecka).
Ta czwórka dzieci, o których narodzeniu pisałam wyżej to jeszcze nie wszyscy potomkowie Jana i Antoniny Kowalewskich. Przekazy rodzinne mówią, że moja prababcia Aleksandra miała, na pewno, cztery siostry, a więc gdzieś pomiędzy tymi, już mi znanymi dziećmi (raczej po roku 1911) musiały narodzić się jeszcze trzy dziewczynki. O ile w pamięci rodzinnej nic się nie zachowało odnośnie braci: Bronisława i Wiktora, o tyle o siostrach co nieco wiadomo (same skrawki, ale ważne, bowiem kładą podwaliny do dalszych poszukiwań). Jedna z sióstr mojej prababci Aleksandry wyszła za mąż za, z imienia jeszcze mi nieznanego, Rupietę i mieszkała w podwarszawskiej miejscowości (jak tej siostrze było na imię?). Druga (być może Janina?) mieszkała po ślubie (niestety małżonek nie jest mi znany ani z imienia, ani z nazwiska) w Warszawie. Trzecia to podobno Genowefa Gizkowa (mniemam, że wyszła za mąż za mężczyznę o nazwisku Gizek / Gizka?). Czwarta, to owa Marianna urodzona w 1911 roku.
Wszystko co wiem, na chwilę obecną o rodzinie Jana i Antoniny Kowalewskich przedstawia poniższy wykres, który jednak "okroiłam"  do pokolenia, dla którego mam pewność, że jego przedstawiciele już nie żyją (staram się bardzo uważać, żeby w swoich wpisach przestrzegać ustawy o danych osobowych, a także nie zdradzać żadnych szczegółów z życia osób żyjących - bez ich uprzedniej zgody ... to ważne kwestie dla wszystkich tych, którzy tak jak ja opisują dzieje rodziny i pragną się tym publicznie dzielić; uważam, że na tej płaszczyźnie należy bezwzględnie przestrzegać tych zasad):


Wspomniana już wyżej Marianna, młodsza o sześć lat, jedna z sióstr mojej prababci mieszkała w Sopocie (jak miała na nazwisko po ślubie? Gąsiorowska? tak podają członkowie mojej rodziny - moja babcia, czyli synowa prababci Aleksandry i moja mama, z tego co zapamiętały sprzed lat). Przypuszczam, że mogła tam wyjechać w latach już powojennych (myślę tu o II Wojnie Światowej). Przekazano mi taką informację, że wraz z nią zamieszkała również matka - Antonina (zapewne już po śmierci swojego męża Jana Kowalewskiego - kiedy to nastąpiło? gdzie jest pochowany Jan? ... ciągle do ustalenia). Podobno obie wielokrotnie przyjeżdżały właśnie z Sopotu do rodziny pozostawionej na Mazowszu. Zatem moje poszukiwania odnośnie ustalenia dalszych losów mojej praprababki Antoniny naturalnie zaprowadziły mnie do tego nadmorskiego miasta. I znowu, nie pierwszy to już raz i mam nadzieję, że też nie ostatni, nieocenione bazy internetowe pozwoliły mi na potwierdzenie słów mojej babci i mamy.
Otóż, w wynikach zapytania wpisanego w wyszukiwarkę pochowanych Nekropole.info otrzymałam cztery osoby o imieniu i nazwisku ⏩Antonina Kowalewska⏪, a wśród nich widniała moja praprababcia (nie mam żadnych wątpliwości, bowiem tylko przy danych tej jednej Antoniny widnieje data urodzenia 13 czerwca 1884 roku będąca datą urodzenia mojej praprababki):


Kolejna tablica dała mi potwierdzenie, że Sopot to dobry kierunek badań:


Szukając zatem dalej*, skorzystałam z jeszcze jednej wyszukiwarki, tym razem z Grobonet-u. Miałam szczęście, że cmentarz, na którym pochowana jest moja 2xprababcia znajduje się w bazie danych tego portalu. Moim oczom ukazała się plansza z dokładnymi danymi odnośnie pochówku Antoniny (tak na marginesie, chyba tylko genealog może i umie cieszyć się z odnalezienia grobu swojego przodka, a także czerpać przyjemność ze spacerów po cmentarzach):


Teraz pozostaje już tylko wycieczka nad morze, do Sopotów (jak to kiedyś mówiono). Już ją planuję i układam treść "liściku", który pozostawię pod zapalonym przeze mnie zniczem z informacją dla osób - moich krewnych /sic!/ opiekujących się tym grobem. Warto nadmienić, iż praprababcia Antonina "dzieli" ten grób z inną osobą - niejakim Zbigniewem Markuszewskim (1949 - 1996).




Kim były dla siebie te dwie osoby? Nie mam wątpliwości, że jakieś więzy musiały je łączyć, skoro zostały pochowane razem. Z przekazów rodzinnych wiem, że córka Antoniny - Marianna, u której matka mieszkała, miała dwie córki ... może któraś z nich wyszła za mąż za owego Zbigniewa? Pokolenie, do którego obie należą jak najbardziej pokrywa się w latach z tym, co napisano na płycie nagrobnej przy osobie Zbigniewa Markuszewskiego. Kto wie, może z czasem wyjaśni się ta zagadka?
Po cichu, "po wielkiemu cichu" liczę na to, że dzięki mojemu blogowi i między innymi temu wpisowi, za sprawą cudownego wynalazku, jakim jest sieć internetowa odezwą się do mnie, za czas jakiś, potomkowie nie tylko Marianny z Sopotu, ale także pozostałych trzech sióstr mojej prababci Aleksandry Sówkowej, z pierwszego małżeństwa Jezierskiej, a z domu Kowalewskiej. Może okaże się także, że bracia Bronisław i Wiktor także założyli swoje rodziny? Może i na ich potomków gdzieś natrafię?

* Specjalnie opisuję tak dokładnie moje poszukiwania miejsca pochówku praprababci, podając kolejne jego etapy wraz z linkami do odpowiednich wyszukiwarek, bowiem może komuś przydadzą się takie informacje w odszukaniu swojego przodka. Sama bardzo często korzystam z różnych wskazówek i podpowiedzi innych genealogów.

Na koniec tego wpisu przybliżę jeszcze jak została zapamiętana w rodzinie praprababka Antonina. Jest ona pierwszą osobą, z tych do tej pory przeze mnie opisanych, która w pamięci rodzinnej występuje nie tylko z imienia i nazwiska, ale także jako człowiek, z którym wiążą się określone wspomnienia. Niestety, jak to najczęściej bywa, zbyt późno wypytuję rodzinę. Mój dziadek, będący wnukiem Antoniny, który bez wątpienia ją znał i pamiętał, nie żyje od dwudziestu pięciu lat. Z jego pokolenia żyje jeszcze tylko jedna osoba - jego cioteczna siostra, a córka jednej z sióstr prababci Aleksandry (tej niezapamiętanej ani z imienia, ani z nazwiska po mężu, która podobno mieszkała w Warszawie). Jeśli adres, który członkowie mojej rodziny posiadają okaże się aktualny, to muszę się spieszyć, aby zdążyć porozmawiać z ową ciocią. Na chwilę obecną piszę list, w którym poproszę o spotkanie.
Ale do sedna ... tak moją praprababcię Antoninę zapamiętała moja mama (jej prawnuczka): "... pamiętam jak w latach 50-tych i 60-tych XX wieku prababcia Antonina przyjeżdżała z Sopotu na niewielką mazowiecką wieś Łopiankę położoną nieopodal Łochowa, w odwiedziny do córki Aleksandry (mojej babci). Spędzała tutaj (tak jak i ja) wakacje wraz z trójką swoich wnuków, które przyjeżdżały wraz z nią z Sopotu - Ewą, Wojtkiem i Małgosią (byli mniej więcej w moim wieku). Antonina była kobietą dosyć postawną, wysoką i dobrze zbudowaną, ale nie tęgą, rysy twarzy miała do niej podobne jej córka Aleksandra. Nie była osobą wylewną, raczej spokojna i zamknięta w sobie ...często odwiedzała, w sąsiednich Baczkach, piekarza Wudla (mówiło się, że był on członkiem wspólnoty religijnej Świadków Jehowy, ale czy to prawda?) ...".
W naszej części rodziny nie zachowało się żadne zdjęcie, na którym byłaby praprababcia Antonina, ale nie tracę jeszcze nadziei ... może w sopockiej linii, jeśli tylko uda nawiązać się kontakt, zachowała się jakaś utrwalona na papierze jej podobizna, a może przetrwało także nieco więcej informacji o praprababce z Sopotu, niźli te, które pamięta moja mama?
W celu przypomnienia, zamieszczę jeszcze jeden wykres obrazujący wszystkie wspomniane przeze mnie, do tej pory, osoby pochodzące od małżonków Józefa i Anny Zawolskich (najdalej odsuniętych, znanych mi antenatów w tej linii). Wykres obejmuje trzy pokolenia żyjące na przełomie XIX i XX wieku.


EDYCJA w dniu 25 września 2017 r.: Wszystko to, co opisałam wyżej mogę na dzień dzisiejszy zdecydowanie uszczegółowić. Potrafię wyprowadzić linie potomków od każdego z rodzeństwa mojej prababci Aleksandry I voto Jezierskiej II voto Sówka z Kowalewskich. Informacje, które udało mi się zdobyć pochodzą od moich kuzynek: Ewy Markuszewskiej,  Elżbiety Nowickiej oraz seniorki rodu Marty Suchockiej, z którymi udało mi się nawiązać kontakt będący efektem pozostawionego przeze mnie na cmentarzu w Sopocie listu. W tym miejscu pragnę serdecznie im podziękować za życzliwość i chęć pomocy.
Zagadnieniom związanym, z bocznymi do mojej, liniami potomków Antoniny i  Jana Kowalewskich poświęcę oddzielny wpis na blogu. Koniec EDYCJI.

*******

7 komentarzy:

  1. Tym razem udało mi się przeczytać całość za jednym przysiadem :)
    Ja też korzystam z wyszukiwarek cmentarnych i dzięki nim sporo się dowiedziałam. Kasiu, może nie musisz jechać do Sopotu, tylko po to, żeby zostawić karteczkę. Może zapytaj na forum, czy ktoś by nie zrobił tego za Ciebie. Ja nie dawno zostawiłam karteczkę na Cmentarzu Wolskim z prośbą od dziewczyny mieszkającej w Krakowie. Sama jestem ciekawa czy przyniesie pożądany efekt :) A sądząc po tablicy nagrobnej, ten Zbigniew miał parę, pewnie żonę. Życzę Ci, żeby tą osobą okazała się jedna z córek Antoniny, a także żeby tam gdzieś były ich dzieci, które będą chętne do kontaktów. Powodzenia

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dorotko, a to się cieszę :D dałaś radę. Ten Zbigniew Markuszewski pasuje mi bardziej na zięcia Marianny, niźli jej matki Antoniny (Marianna miała podobno dwie córki i syna), ale zobaczymy co czas pokaże. A co do podróży do Sopotu - tym razem jadę osobiście :) ale znam tę drogę, o której pisałaś - jeszcze nie korzystałam, ale to pewnie nieuniknione z czasem ;) Bardzo się na ten wyjazd cieszę i dziękuję za życzenia powodzenia - przydadzą się. Pozdrawiam serdecznie.

      Usuń
  2. Życie człowieka to pasmo nieustających wyborów, dokonywanych codziennie w odniesieniu do mniej lub bardziej ważnych spraw, czasem mniej lub bardziej świadomie. Więc gdy tylko mamy kogo jeszcze zapytać, jak to kiedyś było, gdy możemy jeszcze z kimś porozmawiać, jacy oni - ci nasi bliżsi lub dalsi krewni - byli tak na co dzień, czym się zajmowali i co wiedzieli o swoich przodkach, wybór jest oczywisty - czyńmy to jak najszybciej. Z przyjemnością wezmę w tym udział.
    Trzymam kciuki za powodzenie. M.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dziękuję za nieustanne wspieranie mnie w moich dążeniach do celu ... to bardzo ważne dla mnie - ta akceptacja moich "paranoi" ;)

      Usuń
  3. Po pierwsze - jak będziesz zmierzała do Sopotu to daj znać to skoczymy na kawę :) Po drugie z ogromną zazdrością czytałam o tym jak udało Ci się odnaleźć swoich Przodków w wyszukiwarkach zmarłych - ja mam tego pecha że chciałabym "przekopać" cmentarze w Bydgoszczy a tu jak na złość brak danych (poza św. Mikołajem, który akurat mnie nie interesuje). Gratulacje!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Małgosiu, Ty jesteś z Sopotu? Już piszę do Ciebie na maila :)
      Też nie zawsze udaje mi się uzyskać jakieś info z wyszukiwarek, ale tym razem "operacja" się powiodła ;)

      Usuń
    2. Dla Gosi, na grobonecie jest też cmentarz w Bydgoszczy NMP z Góry Karmel.Może Ci się przyda?
      http://www.polski-cmentarz.com/bydgoszcz2/grobonet/start.php

      Usuń