sobota, 7 października 2023

O WAŚKIEWICZACH I GELECIŃSKICH - WŁAŚNIE TAK! PARAFIA W CZERNIAKOWIE NA POCZĄTKU XX WIEKU

Jak już pisałam w poprzednim poście, Wincenty Waszkiewicz, jeden z moich czterech pradziadków (ojciec mojej ojczystej babci) zmarł w dniu 31 marca 1938 roku. Akt jego zgonu został wystawiony (na nazwisko Waszkiewicz) w wolskiej parafii św. Wojciecha w Warszawie. Na płycie nagrobka, gdzie jest pochowany wraz ze swoją żoną Jadwigą (Cmentarz Wolski) widnieje "od zawsze" nazwisko zapisane w formie Waśkiewicz. Jedna z czterech sióstr mojej babci upierała się, że właśnie tak powinno brzmieć ich rodowe nazwisko i tak też postanowiła uwiecznić je na nagrobku rodziców. Moja babcia (najmłodsza z rodzeństwa) twierdziła jednak, że to jakaś "fanaberia" (sama we wszystkich dokumentach miała wpisane nazwisko panieńskie Waszkiewicz). Śmiała się, że jedna z jej sióstr odnalazła "jakiegoś tam" księdza, który zwał się Waśkiewicz i twierdząc, że są z nim spokrewnione podszyła się pod rodzinę owego księdza.

Tyle mówi rodzinna "legenda", ale jak to z tym nazwiskiem naprawdę było? Odpowiedzi szukałam próbując ustalić wcześniejsze dzieje tej części mojej rodziny. Przez długi czas nie mogłam ruszyć z miejsca. Odnalezienie aktu zgonu mojego pradziadka Wincentego nie przyniosło przełomu w poszukiwaniach (patrz: wcześniejszy post o Waszkiewiczach i Gilicińskich, śródtytuł: Źródła metrykalne - akt zgonu Wincentego Wasz(ś)kiewicza) aż do czasu, gdy w genetece pojawiły się indeksy z czerniakowskiej parafii św. Bonifacego w Warszawie. Po wpisaniu w wyszukiwarkę nazwiska Waśkiewicz pojawia się kilka wyników dotyczących Wincentego Waśkiewicza i Jadwigi Gelecińskiej (tak, również nazwisko panieńskie matki mojej babci, które było mi znane jako Gilicińska ma wcześniej nieco inny zapis). Po wpisaniu nazwiska Geleciński wyników jest więcej i dotyczą one nie tylko Wincentego i Jadwigi, ale także osób spokrewnionych i skoligaconych z Jadwigą. Pojawiają się tutaj takie nazwiska jak Piątek, Gawin oraz Zadrożny - już teraz mogę napisać, że dobrze mi znane z późniejszych kwerend ... z zupełnie innej parafii, do której zaprowadzili mnie moi pradziadkowie.

Źródła metrykalne - akta urodzeń i zgonów dzieci Wincentego i Jadwigi Waś(sz)kiewiczów.
Jak już pisałam w poście wcześniejszym, nie znalazłam w wolskiej parafii św. Wojciecha aktów dotyczących narodzin czterech sióstr mojej babci (przypomnę, że akt urodzenia mojej babci z roku 1921 jest wystawiony na Woli - tak mówi powojenny odpis USC dla Warszawy - Woli, a wszystkie pięć sióstr twierdziło, że urodziły się w Warszawie; warto tutaj nadmienić, że opasające Warszawę przedmieścia, w tym Wola i przylegające do niej tereny gminy Czyste i Koło, a także Mokotów, Czerniaków, Siekierki, itp. zostały z dniem 1 kwietnia 1916 roku włączone do stolicy - rozporządzeniem z dnia 8 kwietnia 1916 roku ówczesnego niemieckiego gubernatora warszawskiego gen. Beselera). I nic dziwnego, że aktów urodzenia sióstr mojej babci w parafii św. Wojciecha nie znalazłam, bowiem z przeprowadzonej kwerendy wynika, że:
  • najstarsza z sióstr Waśkiewiczównych - Marcela Irena urodziła się 16 kwietnia 1906 roku i wcale nie w Warszawie (ani też w podwarszawskiej Woli), a w Sielcach stanowiących wtedy, tak samo jak Wola, przedmieścia Warszawy. Według spisanego aktu urodzenia/chrztu (patrz: akt nr 140/1906, par. św. Bonifacego Czerniaków) dwudziestoczteroletni ojciec dziecka - Wincenty był robotnikiem fabrycznym zamieszkałym we wsi Sielce. Razem z nim przed księdzem Kominkiem stawił się Karol Piątek i Andrzej Geleciński, także robotnicy z Sielc. Podano, że matka Jadwiga z Gelecińskich miała wówczas dwadzieścia pięć lat. Chrzestnymi Marceli Ireny, zwanej później przez siostry Irką był Antoni Żyżyński i Magdalena Piątek. Na marginesie aktu widnieje dopisek, iż w dniu 10 października 1953 roku Marcela Irena wyszła za mąż za Wincentego Kamińskiego ("był to ostatni, ale nie pierwszy, ani nawet nie drugi mąż ciotki Irki - miała tych mężów kilku, z pięciu chyba, z których jeden zmarł z powodu gruźlicy" - tak mówił mój tata);
  • 6 grudnia 1911 roku urodziła się druga z czterech sióstr mojej babci - Leokadia. Przed księdzem Kominkiem wraz z ojcem dziecka Wincentym (33 lata, robotnik z Sielc) stawili się: Karol Piątek i Antoni Gawin (robotnicy z Sielc). Matka Jadwiga (29 lat). Chrzestni to: Andrzej Waśkiewicz i Józefa Gelecińska (patrz: akt nr 477/1911, par. św. Bonifacego Czerniaków);
  • Kolejna z sióstr Zofia urodziła się 15 maja 1916 roku ... uwaga! ... na przedmieściu Woli - a jednak! ... (pod numerem 289) - jak to określono w akcie sporządzonym na okoliczność chrztu, który odbył się 28 maja tamtego roku. Przed księdzem Kostrzewskim stawili się: będąca przy połogu Helena Krawczyk (43 lata) zamieszkała na Woli (pod numerem 289), która była matką chrzestną małej Zosi oraz Antoni Gawin z Sielc (ojciec chrzestny Zosi) i Karol Piątek z Woli (obaj robotnicy). Ojciec Wincenty Waszkiewicz (robotnik, 30 lat) był nieobecny podczas chrztu, jak to podano w akcie, z powodu zajęcia. Podano, że matka Jadwiga z Gielecińskich miała lat 37. (patrz: akt nr 773/1916, par. św. Stanisława Wola);
  • I czwarta Franciszka Hanna urodzona 25 października 1918 roku - jej aktu urodzenia nie mam, jednak musi się on znajdować w księgach parafialnych św. Stanisława na Woli (z Archiwum USC mającego swoją siedzibę na ul. Smyczkowej 14 w Warszawie dostałam informację, że w księgach z parafii św. Bonifacego nie znaleziono jej aktu urodzenia; św. Wojciech na Woli to dopiero od roku 1927) ... tak więc jedyna możliwość to św. Stanisław.
W trakcie poszukiwań okazało się jednak, że moi pradziadkowie, małżonkowie Wincenty i Jadwiga Waśkiewiczowie mieli, oprócz pięciu córek, jeszcze troje dzieci (o których ani mnie, ani mojemu tacie, czy babci nie było wiadomo):
Chrzty z wody nie należały do rzadkości. Udzielano ich natychmiast dzieciom urodzonym tak słabym, że zachodziła obawa, iż odejdą z tego świata, nim jeszcze na dobre się na nim pojawiły.
Przytaczam za monografią Mariana Udzieli pt. "Medycyna i przesądy lecznicze ludu polskiego. Przyczynek do etnografji polskiej" Tom VII, wyd. Warszawa, 1891 (str. 74-75): "... Jeśli dziecię nieochrzczone umrze, to aniołowie piorunami odstraszają je od nieba i wtedy przylatują, pośród burz i błyskawic w postaci ptaszków, podobnych do jaskółek, do domów i stodół i chowają się pod strzechy, odzywając się żałośnie: "krtu, krtu!" Ztąd często w taki dom uderzy wtedy piorun ... Gdy grzmi, mówi lud, że dusza niechrzczonego dziecięcia, po siedmiu latach pokuty, ucieka i woła "chrztu". Kto z żyjących ludzi usłyszy, to powinien prędko przeżegnać grzmiącą chmurę znakiem krzyża św. i wymówić wyrazy chrztu (ja cię chrzczę w imię Ojca itd.), a wtedy z niej usłyszy wymówioną odpowiedź "dziękuję;" wtenczas burza ustaje, a zbawiona dusza z chmur ulata do nieba. Jeśli zaś ten ktoś nie wymówi owych słów i nie zrobi znaku krzyża, to chmura goni za uciekającą, duszą, dziecka i strzela do niej piorunem ..."

Myślicie, że najstarsza siostra mojej babci - ciotka Irka mogła pamiętać swojego młodszego braciszka Czesia? Miała dwa latka jak Czesio się urodził i prawie cztery i pół roku, gdy zmarł. Czy pamiętała, że kolejny braciszek Jaś zmarł zaraz po narodzinach - była już wtedy ośmioletnią pannicą? Nie zapytam,  przynajmniej w tym ziemskim życiu - ciotka Irka zmarła, mając prawie osiemdziesiąt cztery lata, 11 stycznia 1990 roku w Warszawie i została pochowana na Cmentarzu Wolskim.

Warto w tym miejscu nadmienić, że w latach, które tutaj opisuję (pierwsze dziesięciolecie XX wieku) kościół pw. św. Antoniego z Padwy znajdujący się w podwarszawskiej wsi Czerniaków był jedynie filią (w latach 1904 - 1916) innej podwarszawskiej parafii - św. Anny w Wilanowie. I to jest kluczowa informacja, która prowadzi moje badania dalej - wstecz. W dniu 16 listopada 1916, a więc już po włączeniu Czerniakowa do Warszawy erygowano w nim samodzielną parafię, której patronem ogłoszono św. Bonifacego z Tarsu.  Jak się łatwo domyślić, moje kroki skieruję teraz do Wilanowa, ale nim to nastąpi chciałabym się w tym miejscu zatrzymać i poświęcić trochę miejsca i czasu właśnie tej sakralnej budowli w ówczesnym Czerniakowie, w której moi pradziadkowie - Wincenty i Jadwiga ochrzcili czwórkę swoich dzieci, a dwójkę z nich niestety pochowali na pobliskim cmentarzu oraz księdzu, który pełnił wówczas rolę kapłana w tej świątyni.

Kościół św. Antoniego z Padwy w Czerniakowie - rys historyczny.
Nie będę w tym miejscu powielać, tego, co na temat tej ciekawej - według mnie - budowli napisali inni. Odsyłam moich czytelników do trzech publikacji, które - wydaje mi się - w sposób dość wyczerpujący opisują okoliczności powstania kościoła, jego budowę oraz dzieje ... na przestrzeni wieków.



Poniżej zamieszczam zdjęcia i ryciny (za polska-org.pl), na których utrwalono widok samego kościoła oraz jego najbliższego otoczenia na przestrzeni XIX i na początku XX stulecia:

/Widok kościoła w Czerniakowie - Aleksander Majerski, rok 1818/

/Widok Czerniakowa w czasie [!] odpustu, lata 1825-35/

/Świątynia na drzeworycie z „Tygodnika Ilustrowanego”, rok 1860/

/Zakrystia w kościele księży bernardynów - Fabijański, rok 1863/

/Odpust w Czerniakowie - Kazimierz Krzyżanowski wg Józefa Tadeusza Polkowskiego, rok 1869/

/Kościół św. Bonifacego w Warszawie - Wilhelm Leopolski (1828-1892), rok ok. 1870/

/Ulica Czerniakowska, kościół św. Antoniego Padewskiego - Konrad Brandel*, rok ok. 1885/

*Ponieważ sama interesuję się fotografią, to bardzo zaciekawiła mnie postać fotografa, który wykonał powyższe zdjęcie - to wybitny XIX-wieczny artysta fotografik, prekursor, wizjoner, uczeń Karola Beyera. Widziana jego okiem i utrwalana przy pomocy wynalezionego przezeń fotorewolweru Warszawa (ale nie tylko) do dzisiaj budzi zachwyt, a zdjęcia jego autorstwa są nieocenionym źródłem historycznym - pokazują bowiem nie tylko jak wyglądało ówczesne miasto, ale przede wszystkim życie jego mieszkańców - ukazują Warszawę w ruchu. Brandel był fascynatem, a fotoreportaż jego największą pasją. To na podstawie zdjęcia, na którym uwiecznił handlarkę owoców Aleksander Gierymski namalował słynną "Żydówkę z pomarańczami". Tutaj jedynie mała cząstka świetnych zdjęć Konrada Brandla. A w miesięczniku "Fotograf Warszawski" (nr 10/1905, str. 6-10) artykuł o jego wynalazku wraz ze zdjęciami i instrukcją obsługi.

/Widok kościoła, lata 1894-1900/

/Kościół św. Antoniego z Padwy, lata 1895-1900/

/Kościół św. Bonifacego na Czerniakowie, rok 1914/

Ksiądz Marcin Kominek - rektor filialnego kościoła czerniakowskiego.
Ksiądz Marcin Kominek (ten sam, który udzielał sakramentów świętych m.in. dzieciom Wincentego i Jadwigi Waśkiewiczów) został wikariuszem filialnego kościoła w ówczesnym Czerniakowie w roku 1903 - tak donosił "Kurier Warszawski" (nr 158 z dnia 10.06.1903 r., str. 4, szpalta środkowa od góry). 
Szukając z ciekawości informacji o księdzu Kominku znalazłam w ówczesnej prasie wzmianki o ... zamachu na jego osobę. 
I tak, w dzienniku warszawskim "Słowo" (nr 50 z dnia 01.02.1910 r.) dosyć dokładnie opisano incydent napadu na księdza Kominka:


Natomiast periodyk "Nowości Ilustrowane" (nr 6/1910) podał nieco krótszą w treści notkę na temat porannych wydarzeń w Czerniakowie z dnia 1 lutego 1910 roku, ale za to zamieścił zdjęcie ks. Marcina Kominka:


Co ciekawe obie gazety podają sprawców napadu o zupełnie innych nazwiskach!

Taki to paradoks ... nie wiem jak wyglądał mój pradziadek Wincenty - nie mam żadnego zdjęcia, gdzie zostałby uwieczniony, ale wiem jak wyglądał ksiądz, przed którym Wincenty niejednokrotnie się stawiał chcąc dopełnić sakramentów świętych dla swoich dzieci, i który głosił coniedzielne kazania, na których z pewnością rodzina Wincentego i Jadwigi bywała.

*******

Wracając do rozważań na temat Waś(sz)kiewiczów i G(i)elecińskich ... wszystko wskazuje na to, że siostra mojej babci miała rację i ich panieńskie nazwisko brzmiało, w określonym czasie, Waśkiewicz. Ale i moja babcia nie myliła się - ona i przynajmniej jedna z jej sióstr urodziły się z nazwiskiem Waszkiewicz. Czyżby powiązania z "jakimś tam" księdzem Waśkiewiczem nie były jednak wyssane z palca? O tym napiszę innym razem ... natomiast teraz muszę uzupełnić poprzedni wpis o pradziadkach Wa(ś)szkiewiczach, o nowe informacje na temat ich miejsca zamieszkania na Woli oraz o przyczynach dlaczego odszukanie aktów urodzenia mojej babci i jej sióstr sprawiło mi nieco kłopotów. 
Dzięki odnalezieniu  aktów metrykalnych wspomnianych w dzisiejszym wpisie zaczyna klarować się czas, kiedy moi pradziadkowie Wa(ś)szkiewiczowie przeprowadzili się z Sielc na Wolę i wydaje się, że zbiega się to ze zmianą brzmienia nazwiska (na Sielcach byli Waśkiewiczami, na Woli Waszkiewiczami).


*******

WSPÓŁZALEŻNE WPISY: